Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:1034.60 km (w terenie 467.00 km; 45.14%)
Czas w ruchu:46:17
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:66.60 km/h
Suma podjazdów:6477 m
Maks. tętno maksymalne:206 (103 %)
Maks. tętno średnie:194 (97 %)
Suma kalorii:24137 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:44.98 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Czasufka w Sułoszowej

Niedziela, 25 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria >100, zawody

ŚLR Kielce

Niedziela, 18 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria zawody
Znów szło dobrze i znów kapeć łiiii :D

Dodam jedynie że był to ostatni wyścig z serii i po cichutku liczyłem na szerokie podium w generalce i po kilku godzinach czekania, koło 23 (sic!) wreszcie organizatorom udało się ogarnąć wyniki a mi udało się załapać na dekoracje - 5 miejsce uznaje za sukces, szczególnie że 3 wyścigi nie poszły tak jak powinny (2 kapcie, 1 poważny upadek;)

Powerade Kraków

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria 30-60, zawody
Kolejny weekend kolejny maraton tym razem z serii Powerade Suzuki MTB Marathon. Po miejscu zajętym kilka miesięcy temu - w maju miałem nadzieje że i tym razem uda się coś ukręcić.
Nauczony doświadczeniem ostatni trening zrobiłem w środę a resztę przed-maratonowych dni poświęciłem na... obijanie się ;)
Pogoda jak na Krakowski Maraton była przyzwoita; 20*C, niebo zaciągnięte chmurami, niewielkie błoto na trasie po nocnych opadach - w porównaniu do poprzednich edycji może powiedzieć, że była idealna ;)
Na start dotarłem koło 10, szybko do biura, tam oczywiście kolejka. Tak więc po załatwieniu wszystkich formalności zostało niewiele ponad 30min do startu. W biurze dowiedziałem się że nie przewidziano żadnych sektorów na starcie... trudno trzeba będzie trochę skrócić rozgrzewkę i trochę wcześniej się ustawić.
O 11:00 wystartowali megowcy, my mieliśmy wystartować o 11:15.
Mimo że na starcie byłem już 2min po wypuszczeniu MEGA to ludzi między barierkami stało już kilkuset! Jakoś przepchnąłem się o kilkadziesiąt miejsc do przodu, więcej się nie dało - trudno.

Pierwszy fragment trasy był po błoniach więc miałem nadzieje na nadrobienie tych kilkuset pozycji :D

Zaczęli odliczać i... START! Ruszyli ale tylko Ci z pierwszych linii, zanim ta masa ludzi się przelała minęło dobre kilkadziesiąt sekund, i tym sposobem na pierwszych 100m miałem już ponad minutę straty do czołówki :(
Na szczęście błonia są szerokie i udało się trochę nadrobić co kosztowało mnie nie mało sił, dobrze (i nie dobrze jak się potem okazało) że pierwsze kilka kilometrów trasy było płaskie i asfaltowe więc po złapaniu dobrego koła można było wyprzedzać kolejne osoby.

Nim się obejrzałem licznik wskazywał już ponad 5km, zaczął się podjazd w lesie na którym spotkałem Filipa z aparatem (dzięki za zdjęcia). Na podjeździe udało się wyminąć kilka kolejnych osób i z moich skomplikowanych obliczeń wynikało że jestem gdzieś w pierwszej 30 open.

Na pierwszym zjeździe dużo ryzykując wyprzedzam kolejne dwie-trzy osoby. Kolejne 10km trasy jest dosyć płaskie, formuje się około 10 osobowa grupka, na początku daje mocną zmianę żeby podkręcić tempo a potem chowam się na koło i tak mija kolejnych kilka kilometrów.

Licznik wskazuje już ponad 20km - do mety bliżej niż dalej, zaczyna się kolejny konkretniejszy podjazd, początek górki jadę jeszcze w miarę spokojnie by po chwili mocniej nacisnąć na pedały i jak się okazuję zostawić resztę grupy za sobą.
Nie wiem czemu ale wydawało mi się że to ostatni podjazd, więc cisnę ile mogę, tym bardziej że za mną nie widać już nikogo a przede mną dwie osoby dosyć mocno ciągną pod górkę. Pod koniec podjazdu dochodzę jedną z nich i wyprzedzam - żeby na zjazdach nikt mi nie przeszkadzał, zjazd po raz kolejny idzie bardzo szybko, w lesie ślisko, kilka razy rower mi odjeżdża w bok ale udaje się zjechać do końca bez wywrotki.

Zbliża się 30km, kończy się zjazd i zaczyna kolejny podjazd (sic!) czerwona kostka, dosyć stromo to nie może być nic innego jak Sikornik, przed sobą widzę jednego zawodnika, za sobą mniej więcej w takiej samej odległości drugiego, najbardziej stromy kawałek wchodzi już bardzo ciężko, zawodnikowi któremu przed chwilą brakowało do mnie kilkudziesięciu metrów teraz już brakuje tylko kilku, na szczęście kostka się kończy, teren się trochę wypłaszcza (zamiast 20% robi się 10% :p) wrzucam z przodu dwójkę i odjeżdżam.

Do mety zostały gdzieś 2-3km, wiem że przede mną całkiem blisko jest jedna osoba, nie odpuszczam na zjazdach i dochodzę gościa... niestety chwilę poźniej przednia opona ujeżdża mi na trawersie i w ciągu sekundy hamuje z 25km/h do 0, na szczęście nie trafiłem w nic twardego, szybko zbieram siebie i rower, który leży kilka metrów dalej, wsiadam i... po lesie niesie się soczyste kur** mać!

Podczas upadku kierownica dosyć mocno się przekręciła, zeskakuje z roweru, przednie koło między nogi i ciągnę, śruby są niestety mocno skręcone i udaje mi się jedynie trochę poprawić położenie kiery - nie mam przy sobie imbusów żeby zrobić to lepiej, nawet jeśli bym je miał to i tak nie było czasu na zabawę ze śrubkami. Wskakuje spowrotem na rower i kontynuuje zjazd z krzywą kierownicą już trochę ostrożniej. Po raz kolejny mijam Filipa, który zaczyna jakiś wywód o powolności mojego zjazdu :p

Mała hopka, zakręt o 90* rower znowu odjeżdża w bok ale jakość udaję się nie wywalić po raz kolejny, jakieś 100m niżej widać asfalt... puszczam hamulce i lecę szuterkiem jakieś 50km/h, wpadam na asfalt - ośka-blat, aerodynamiczna pozycja (:D) i piec!

Do mety już poniżej 1km, cały czas asfalt i cały czas ogień, dojeżdżam do błoń i... widzę że mam stratę 80 może 100m do ziomka co odjechał mi po upadku, cisnę dalej i dochodzę go gdzieś 150-200m przed metą, chwilę wiozę się na kole, gośc nie daje jakiegoś zabójczego tempa, nie wiem czy mnie zauważył i oszczędza siły na finisz czy już po prostu nie ma siły do mety zostało mniej niż 100m odpuszczam na chwilę żeby gość odjechał na parę metrów, wrzucam twardszy bieg i szybko przejeżdżam koło gościa, obracam głowę w tył - zanim się zorientował że go minąłem i wrzucił wyższy bieg udało mi się odjechać na klika metrów.

Do mety 20m, zasuwamy po trawie ponad 40km/h, ostatnie spojrzenie za siebie przed kreską i już wiem że wygrałem... przynajmniej z nim ;)

Na mecie stoi już mała grupka zawodników, poszło chyba gorzej niż w Zabierzowie.
Po chwili wywieszają pierwsze wyniki; 19 open, 10 w M2 - dużo gorzej niż w Zabierzowie ale mimo to jestem zadowolony.

Zjadam makaron i tonę pomarańczy - w końcu za coś zapłaciłem (:D) pakuje się do auta i... jak fajnie po maratonie mieć do domu kilka km :D

Ostatecznie byłem 18open i 9 w M2 ale konkurencja była duużo większa niż na Zabierzowskiej edycji, poprawiłem czas w stosunku do tych co byli przede mną w Zabierzowie o jakieś 2-3min do pierwszej 10open straciłem tylko minutę i tak sobie myślę że gdybym na starcie stał z przodu...
Wracając do wspomnianego dobrze-niedobrze wspomnianego przy okazji pierwszych asfaltowych, płaskich kilometrów i patrząc na międzyczasy okazuje się że już na początku odjechała kilku osobowa grupka, gdybym się po starcie znalazł za nimi nie miałbym żadnego problemu z utrzymaniem im koła...
Kolejną minutę może nawet trochę więcej zabrał mi upadek i pozbieranie się z niego... tak pierwsza 10 bez wątpienia była do zrobienia gdyby nie te dwa błędy, ale na pewno to dobra lekcja na przyszłość ;)

Podsumowując; na wszystkich dystansach Krakowskiego Maratonu stanęło ponad 1500 osób! Na mini startowało ponad 500.
Do zwycięzcy staraciłem 6min; do 9 miejsca w open i 4 w kategorii straciłem tylko 1min :p

Ostatni zjazd © Tankian


Powerade Suzuki MTB Marathon © Tankian


Ostatni zjazd v2 © Tankian




Ostatecznie:
OPEN 18/505
M2 9/110

ŚLR Suchedniów

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 30-60, zawody
Napisałbym coś ale za gorąco...:D

Napiszę tylko że wpadłem w najgłębszą błotną kałuże w życiu - jakieś 70cm głębokości a kilka kilometrów dalej zaliczyłem widowiskowe OTB prosto w kolejną błotną kałużę...
Źle mi się jechało, jednak trzeba trochę więcej czasu na odpoczynek po mocnych treningach ;)

Już prawie na mecie... © Tankian


miejsca:
M1 5/12
open 27/~200

III Karpacki Maraton Rowerowy

Sobota, 30 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 60-100, zawody
Mokro, strasznie mokro ;)
I do tego trasa szosowego maratonu poprowadzona w terenie - bez komentarza :)
Za to prędkość maksymalna wyszła mi iście szatańska 66,6 :D

I wlepa z garmina:

Maraton Zagnańsk

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 30-60, zawody
Trochę nie się nie chciało dodawać wpisów ostatnimi czasy i nie pamiętam już jak było na maratonie :p
A pierwszy raz zająłem najgorsze miejsce jakie można zająć :D

Miejsca:
M1 4
Open 31 (chyba)

Maraton Zagnańsk © Tankian


Dekoracja ŚLR © Tankian


I mapka:

ŚLR Pińczów

Niedziela, 10 lipca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 30-60, zawody
Kolejna edycja ŚLR tym razem w Pińczowie, Paweł miał być o 7:30 i wszystko byłoby fajnie bo 7:30 to nie tak wczesna godzina ale... mimo że budzik nastawiłem na 6:30 to wstałem o 7:25 obudzony smsem że za kilka minut chłopaki będą pod moim blokiem ;) Dobrze że spakowałem się wyjątkowo dzień wcześniej więc tylko na szybko sprawdziłem czy wszystko mam wziąłem wodę, rower i już siedziałem w aucie jadąc w kierunku Pińczowa... bez śniadania, z resztką wody - fajnie :p

Na miejsce dojechaliśmy sprawnie, w biurze zawodów też wszystko poszło sprawnie, niestety po ostatnim fatalnym występie straciłem sektor. Nie specjalnie się tym przejąłem bo pierwsze 2km trasy to szeroki asfaltowy podjazd, ani się obejrzałem a już odliczali sekundy do startu i... ruszyli, tak ruszyli bo moja trochę za długa rozgrzewka poskutkowała miejscem na końcu stawki zanim wszystko się przelało przez start minęła chwila. Ale na wspomnianym wcześniej podjeździe wziąłem się za odrabiania strat wyprzedzając kilkadziesiąt, a może nawet koło seki osób.
Pierwsza część trasy była w miarę przyjemna, mimo że słońce grzało niemiłosiernie a powietrze było 'ciężkie' to przez las jechało się dobrze, mijałem kolejne osoby choć już wolniej niż na początku ale jak to mówią "cały czas do przodu" ;)

A potem zaczęło się piekło! :D
Pińczowskie łąki zalane wodą będę pamiętał do końca życia, opona zapadając się w błocie, trawa wkręcająca się w napęd, przejazdy przez rzeczki, potoczki, kałuże.
Niesamowicie kląłem na tego kto wytyczał trasę, ale cały czas jechałem.
Niestety tym razem też nie obyło się bez zgubienia trasy, choć straciłem tylko kilkadziesiąt sekund to ta chwila zagapienie kosztowała mnie prawdopodobnie... a o kawałek dalej.
Toczyłem się przez łąkę mijając choć będąc też mijanym przez innych, ale noga kręciła się - jak na te warunki i moją wcześniejszą dwutygodniową rowerową absencję i kontuzję - nadzwyczaj dobrze. Nie miała wyboru, musiała się kręcić, przez łąkowe bagno, nie było chwili odpoczynku, jeśli tylko przestawałem pedałować automatycznie stawałem w miejscu ;)
Potem pamiętam już tylko jakiś kawałek asfaltu, na szczęście widząc za sobą kilkuosobową grupę nie starałem się im uciec tylko grzecznie poczekałem, wiadomo w grupie na asfalcie lżej, chłopaki dawali niezłe tempo i na ostatnich kilometrach łykneliśmy kilku samotnych jeźdźców, jakieś 2-3km przed metą kończy się asfalt i znów zaczyna łąka, tempo rośnie choć około 10-osobowa grupa trzyma się jeszcze razem, przesuwam się do przodu, w pewnym momencie dwóch chłopaków z przodu przyspiesza a ja za nimi, do mety kilkaset metrów, kręcę nie oglądając się za siebie, po chwili spoglądam w tył - nikt więcej z grupy nie przyspieszył, pedałuje resztkami sił jadać na ostatniej pozycji w 3-osobowej grupce, pierwszy odskakuje, wiem że już nie dam rady go dojść, na ostatnich metrach wyprzedzam jeszcze jedną osobę i skrajnie wycieńczony wpadam na metę... ufff wreszcie koniec tego piekła, nie będąc jakoś specjalnie zadowolonym idę na bufet dopić i dojeść - za darmo to trzeba korzystać, rower zmienił kolor na błotno-brązowy, staje w kolejce do myjki, podchodzi Paweł oznajmiając że... jestem 2!!
Nie wierze, myje rower, idę osobiście sprawdzić wyniki. Faktycznie, będzie pudło.
Czekając na dekorację analizuję trasę i wyniki i dochodzę do wniosku że gdybym wiedział że jadę na tak dobrej pozycji do bym jeszcze trochę siły z siebie wykrzesał, szczególnie że do pierwszego straciłem około minutę... i wtedy przypominam sobie fragment trasy na którym się zgubiłem.

Ale nie jestem specjalnie zły, wręcz przeciwnie jestem zajebiście zadowolony :D
Potem oczekiwanie na opóźnioną jak zwykle dekorację, zaczyna się moja kategoria, 5 miejsce, 4 miejsce, 3 miejsce... i w końcu moje nazwisko, dopiero teraz do mnie dociera że będę na pudle.

Ktoś wręcza mi dyplom, puchar i... wiadro emulsji ? Nie do zestaw do czyszczenia sprzętu w gustownym białym wiaderku :D

Podsumowując:
Open 15/134
M1 2 na nie wiem ilu ;)

Ostatnie metry przed metą © Tankian


Puchar za 2 miejsce :) © Tankian

ŚLR Kielce

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria 30-60, zawody
Kolejne edycja ŚLR, kolejny upadek, tym razem porządny, na stromym zjeździe OTB na głowę i obojczyk - strat w sprzęcie w brak, w ludziach - dziura w kolanie, stłuczony obojczyk i pełno szlifów i strupów, obolały łokieć - efekt tydzień bez kręcenia... w sumie i tak pada cały czas :/

O ile na początku trzymałem się czołówki (start z pierwszej linii :D) tak po upadku wszyscy mi odjechali a ja już nie miałem ochoty na się spinać...
A do tego 2 razy zgubiłem trasę :)

Co do miejsc to lepiej nie pisać w kategorii 10 w open 50...:/

Kolejna wariacja by Tomcio:

No comment © Tankian


Na starcie ŚLR © Tankian