Powerade Kraków
Niedziela, 28 sierpnia 2011
· Komentarze(3)
Kolejny weekend kolejny maraton tym razem z serii Powerade Suzuki MTB Marathon. Po miejscu zajętym kilka miesięcy temu - w maju miałem nadzieje że i tym razem uda się coś ukręcić.
Nauczony doświadczeniem ostatni trening zrobiłem w środę a resztę przed-maratonowych dni poświęciłem na... obijanie się ;)
Pogoda jak na Krakowski Maraton była przyzwoita; 20*C, niebo zaciągnięte chmurami, niewielkie błoto na trasie po nocnych opadach - w porównaniu do poprzednich edycji może powiedzieć, że była idealna ;)
Na start dotarłem koło 10, szybko do biura, tam oczywiście kolejka. Tak więc po załatwieniu wszystkich formalności zostało niewiele ponad 30min do startu. W biurze dowiedziałem się że nie przewidziano żadnych sektorów na starcie... trudno trzeba będzie trochę skrócić rozgrzewkę i trochę wcześniej się ustawić.
O 11:00 wystartowali megowcy, my mieliśmy wystartować o 11:15.
Mimo że na starcie byłem już 2min po wypuszczeniu MEGA to ludzi między barierkami stało już kilkuset! Jakoś przepchnąłem się o kilkadziesiąt miejsc do przodu, więcej się nie dało - trudno.
Pierwszy fragment trasy był po błoniach więc miałem nadzieje na nadrobienie tych kilkuset pozycji :D
Zaczęli odliczać i... START! Ruszyli ale tylko Ci z pierwszych linii, zanim ta masa ludzi się przelała minęło dobre kilkadziesiąt sekund, i tym sposobem na pierwszych 100m miałem już ponad minutę straty do czołówki :(
Na szczęście błonia są szerokie i udało się trochę nadrobić co kosztowało mnie nie mało sił, dobrze (i nie dobrze jak się potem okazało) że pierwsze kilka kilometrów trasy było płaskie i asfaltowe więc po złapaniu dobrego koła można było wyprzedzać kolejne osoby.
Nim się obejrzałem licznik wskazywał już ponad 5km, zaczął się podjazd w lesie na którym spotkałem Filipa z aparatem (dzięki za zdjęcia). Na podjeździe udało się wyminąć kilka kolejnych osób i z moich skomplikowanych obliczeń wynikało że jestem gdzieś w pierwszej 30 open.
Na pierwszym zjeździe dużo ryzykując wyprzedzam kolejne dwie-trzy osoby. Kolejne 10km trasy jest dosyć płaskie, formuje się około 10 osobowa grupka, na początku daje mocną zmianę żeby podkręcić tempo a potem chowam się na koło i tak mija kolejnych kilka kilometrów.
Licznik wskazuje już ponad 20km - do mety bliżej niż dalej, zaczyna się kolejny konkretniejszy podjazd, początek górki jadę jeszcze w miarę spokojnie by po chwili mocniej nacisnąć na pedały i jak się okazuję zostawić resztę grupy za sobą.
Nie wiem czemu ale wydawało mi się że to ostatni podjazd, więc cisnę ile mogę, tym bardziej że za mną nie widać już nikogo a przede mną dwie osoby dosyć mocno ciągną pod górkę. Pod koniec podjazdu dochodzę jedną z nich i wyprzedzam - żeby na zjazdach nikt mi nie przeszkadzał, zjazd po raz kolejny idzie bardzo szybko, w lesie ślisko, kilka razy rower mi odjeżdża w bok ale udaje się zjechać do końca bez wywrotki.
Zbliża się 30km, kończy się zjazd i zaczyna kolejny podjazd (sic!) czerwona kostka, dosyć stromo to nie może być nic innego jak Sikornik, przed sobą widzę jednego zawodnika, za sobą mniej więcej w takiej samej odległości drugiego, najbardziej stromy kawałek wchodzi już bardzo ciężko, zawodnikowi któremu przed chwilą brakowało do mnie kilkudziesięciu metrów teraz już brakuje tylko kilku, na szczęście kostka się kończy, teren się trochę wypłaszcza (zamiast 20% robi się 10% :p) wrzucam z przodu dwójkę i odjeżdżam.
Do mety zostały gdzieś 2-3km, wiem że przede mną całkiem blisko jest jedna osoba, nie odpuszczam na zjazdach i dochodzę gościa... niestety chwilę poźniej przednia opona ujeżdża mi na trawersie i w ciągu sekundy hamuje z 25km/h do 0, na szczęście nie trafiłem w nic twardego, szybko zbieram siebie i rower, który leży kilka metrów dalej, wsiadam i... po lesie niesie się soczyste kur** mać!
Podczas upadku kierownica dosyć mocno się przekręciła, zeskakuje z roweru, przednie koło między nogi i ciągnę, śruby są niestety mocno skręcone i udaje mi się jedynie trochę poprawić położenie kiery - nie mam przy sobie imbusów żeby zrobić to lepiej, nawet jeśli bym je miał to i tak nie było czasu na zabawę ze śrubkami. Wskakuje spowrotem na rower i kontynuuje zjazd z krzywą kierownicą już trochę ostrożniej. Po raz kolejny mijam Filipa, który zaczyna jakiś wywód o powolności mojego zjazdu :p
Mała hopka, zakręt o 90* rower znowu odjeżdża w bok ale jakość udaję się nie wywalić po raz kolejny, jakieś 100m niżej widać asfalt... puszczam hamulce i lecę szuterkiem jakieś 50km/h, wpadam na asfalt - ośka-blat, aerodynamiczna pozycja (:D) i piec!
Do mety już poniżej 1km, cały czas asfalt i cały czas ogień, dojeżdżam do błoń i... widzę że mam stratę 80 może 100m do ziomka co odjechał mi po upadku, cisnę dalej i dochodzę go gdzieś 150-200m przed metą, chwilę wiozę się na kole, gośc nie daje jakiegoś zabójczego tempa, nie wiem czy mnie zauważył i oszczędza siły na finisz czy już po prostu nie ma siły do mety zostało mniej niż 100m odpuszczam na chwilę żeby gość odjechał na parę metrów, wrzucam twardszy bieg i szybko przejeżdżam koło gościa, obracam głowę w tył - zanim się zorientował że go minąłem i wrzucił wyższy bieg udało mi się odjechać na klika metrów.
Do mety 20m, zasuwamy po trawie ponad 40km/h, ostatnie spojrzenie za siebie przed kreską i już wiem że wygrałem... przynajmniej z nim ;)
Na mecie stoi już mała grupka zawodników, poszło chyba gorzej niż w Zabierzowie.
Po chwili wywieszają pierwsze wyniki; 19 open, 10 w M2 - dużo gorzej niż w Zabierzowie ale mimo to jestem zadowolony.
Zjadam makaron i tonę pomarańczy - w końcu za coś zapłaciłem (:D) pakuje się do auta i... jak fajnie po maratonie mieć do domu kilka km :D
Ostatecznie byłem 18open i 9 w M2 ale konkurencja była duużo większa niż na Zabierzowskiej edycji, poprawiłem czas w stosunku do tych co byli przede mną w Zabierzowie o jakieś 2-3min do pierwszej 10open straciłem tylko minutę i tak sobie myślę że gdybym na starcie stał z przodu...
Wracając do wspomnianego dobrze-niedobrze wspomnianego przy okazji pierwszych asfaltowych, płaskich kilometrów i patrząc na międzyczasy okazuje się że już na początku odjechała kilku osobowa grupka, gdybym się po starcie znalazł za nimi nie miałbym żadnego problemu z utrzymaniem im koła...
Kolejną minutę może nawet trochę więcej zabrał mi upadek i pozbieranie się z niego... tak pierwsza 10 bez wątpienia była do zrobienia gdyby nie te dwa błędy, ale na pewno to dobra lekcja na przyszłość ;)
Podsumowując; na wszystkich dystansach Krakowskiego Maratonu stanęło ponad 1500 osób! Na mini startowało ponad 500.
Do zwycięzcy staraciłem 6min; do 9 miejsca w open i 4 w kategorii straciłem tylko 1min :p
Ostatecznie:
OPEN 18/505
M2 9/110
Nauczony doświadczeniem ostatni trening zrobiłem w środę a resztę przed-maratonowych dni poświęciłem na... obijanie się ;)
Pogoda jak na Krakowski Maraton była przyzwoita; 20*C, niebo zaciągnięte chmurami, niewielkie błoto na trasie po nocnych opadach - w porównaniu do poprzednich edycji może powiedzieć, że była idealna ;)
Na start dotarłem koło 10, szybko do biura, tam oczywiście kolejka. Tak więc po załatwieniu wszystkich formalności zostało niewiele ponad 30min do startu. W biurze dowiedziałem się że nie przewidziano żadnych sektorów na starcie... trudno trzeba będzie trochę skrócić rozgrzewkę i trochę wcześniej się ustawić.
O 11:00 wystartowali megowcy, my mieliśmy wystartować o 11:15.
Mimo że na starcie byłem już 2min po wypuszczeniu MEGA to ludzi między barierkami stało już kilkuset! Jakoś przepchnąłem się o kilkadziesiąt miejsc do przodu, więcej się nie dało - trudno.
Pierwszy fragment trasy był po błoniach więc miałem nadzieje na nadrobienie tych kilkuset pozycji :D
Zaczęli odliczać i... START! Ruszyli ale tylko Ci z pierwszych linii, zanim ta masa ludzi się przelała minęło dobre kilkadziesiąt sekund, i tym sposobem na pierwszych 100m miałem już ponad minutę straty do czołówki :(
Na szczęście błonia są szerokie i udało się trochę nadrobić co kosztowało mnie nie mało sił, dobrze (i nie dobrze jak się potem okazało) że pierwsze kilka kilometrów trasy było płaskie i asfaltowe więc po złapaniu dobrego koła można było wyprzedzać kolejne osoby.
Nim się obejrzałem licznik wskazywał już ponad 5km, zaczął się podjazd w lesie na którym spotkałem Filipa z aparatem (dzięki za zdjęcia). Na podjeździe udało się wyminąć kilka kolejnych osób i z moich skomplikowanych obliczeń wynikało że jestem gdzieś w pierwszej 30 open.
Na pierwszym zjeździe dużo ryzykując wyprzedzam kolejne dwie-trzy osoby. Kolejne 10km trasy jest dosyć płaskie, formuje się około 10 osobowa grupka, na początku daje mocną zmianę żeby podkręcić tempo a potem chowam się na koło i tak mija kolejnych kilka kilometrów.
Licznik wskazuje już ponad 20km - do mety bliżej niż dalej, zaczyna się kolejny konkretniejszy podjazd, początek górki jadę jeszcze w miarę spokojnie by po chwili mocniej nacisnąć na pedały i jak się okazuję zostawić resztę grupy za sobą.
Nie wiem czemu ale wydawało mi się że to ostatni podjazd, więc cisnę ile mogę, tym bardziej że za mną nie widać już nikogo a przede mną dwie osoby dosyć mocno ciągną pod górkę. Pod koniec podjazdu dochodzę jedną z nich i wyprzedzam - żeby na zjazdach nikt mi nie przeszkadzał, zjazd po raz kolejny idzie bardzo szybko, w lesie ślisko, kilka razy rower mi odjeżdża w bok ale udaje się zjechać do końca bez wywrotki.
Zbliża się 30km, kończy się zjazd i zaczyna kolejny podjazd (sic!) czerwona kostka, dosyć stromo to nie może być nic innego jak Sikornik, przed sobą widzę jednego zawodnika, za sobą mniej więcej w takiej samej odległości drugiego, najbardziej stromy kawałek wchodzi już bardzo ciężko, zawodnikowi któremu przed chwilą brakowało do mnie kilkudziesięciu metrów teraz już brakuje tylko kilku, na szczęście kostka się kończy, teren się trochę wypłaszcza (zamiast 20% robi się 10% :p) wrzucam z przodu dwójkę i odjeżdżam.
Do mety zostały gdzieś 2-3km, wiem że przede mną całkiem blisko jest jedna osoba, nie odpuszczam na zjazdach i dochodzę gościa... niestety chwilę poźniej przednia opona ujeżdża mi na trawersie i w ciągu sekundy hamuje z 25km/h do 0, na szczęście nie trafiłem w nic twardego, szybko zbieram siebie i rower, który leży kilka metrów dalej, wsiadam i... po lesie niesie się soczyste kur** mać!
Podczas upadku kierownica dosyć mocno się przekręciła, zeskakuje z roweru, przednie koło między nogi i ciągnę, śruby są niestety mocno skręcone i udaje mi się jedynie trochę poprawić położenie kiery - nie mam przy sobie imbusów żeby zrobić to lepiej, nawet jeśli bym je miał to i tak nie było czasu na zabawę ze śrubkami. Wskakuje spowrotem na rower i kontynuuje zjazd z krzywą kierownicą już trochę ostrożniej. Po raz kolejny mijam Filipa, który zaczyna jakiś wywód o powolności mojego zjazdu :p
Mała hopka, zakręt o 90* rower znowu odjeżdża w bok ale jakość udaję się nie wywalić po raz kolejny, jakieś 100m niżej widać asfalt... puszczam hamulce i lecę szuterkiem jakieś 50km/h, wpadam na asfalt - ośka-blat, aerodynamiczna pozycja (:D) i piec!
Do mety już poniżej 1km, cały czas asfalt i cały czas ogień, dojeżdżam do błoń i... widzę że mam stratę 80 może 100m do ziomka co odjechał mi po upadku, cisnę dalej i dochodzę go gdzieś 150-200m przed metą, chwilę wiozę się na kole, gośc nie daje jakiegoś zabójczego tempa, nie wiem czy mnie zauważył i oszczędza siły na finisz czy już po prostu nie ma siły do mety zostało mniej niż 100m odpuszczam na chwilę żeby gość odjechał na parę metrów, wrzucam twardszy bieg i szybko przejeżdżam koło gościa, obracam głowę w tył - zanim się zorientował że go minąłem i wrzucił wyższy bieg udało mi się odjechać na klika metrów.
Do mety 20m, zasuwamy po trawie ponad 40km/h, ostatnie spojrzenie za siebie przed kreską i już wiem że wygrałem... przynajmniej z nim ;)
Na mecie stoi już mała grupka zawodników, poszło chyba gorzej niż w Zabierzowie.
Po chwili wywieszają pierwsze wyniki; 19 open, 10 w M2 - dużo gorzej niż w Zabierzowie ale mimo to jestem zadowolony.
Zjadam makaron i tonę pomarańczy - w końcu za coś zapłaciłem (:D) pakuje się do auta i... jak fajnie po maratonie mieć do domu kilka km :D
Ostatecznie byłem 18open i 9 w M2 ale konkurencja była duużo większa niż na Zabierzowskiej edycji, poprawiłem czas w stosunku do tych co byli przede mną w Zabierzowie o jakieś 2-3min do pierwszej 10open straciłem tylko minutę i tak sobie myślę że gdybym na starcie stał z przodu...
Wracając do wspomnianego dobrze-niedobrze wspomnianego przy okazji pierwszych asfaltowych, płaskich kilometrów i patrząc na międzyczasy okazuje się że już na początku odjechała kilku osobowa grupka, gdybym się po starcie znalazł za nimi nie miałbym żadnego problemu z utrzymaniem im koła...
Kolejną minutę może nawet trochę więcej zabrał mi upadek i pozbieranie się z niego... tak pierwsza 10 bez wątpienia była do zrobienia gdyby nie te dwa błędy, ale na pewno to dobra lekcja na przyszłość ;)
Podsumowując; na wszystkich dystansach Krakowskiego Maratonu stanęło ponad 1500 osób! Na mini startowało ponad 500.
Do zwycięzcy staraciłem 6min; do 9 miejsca w open i 4 w kategorii straciłem tylko 1min :p
Ostatni zjazd© Tankian
Powerade Suzuki MTB Marathon© Tankian
Ostatni zjazd v2© Tankian
Ostatecznie:
OPEN 18/505
M2 9/110