Wpisy archiwalne w kategorii

30-60

Dystans całkowity:5252.85 km (w terenie 1013.00 km; 19.28%)
Czas w ruchu:209:03
Średnia prędkość:23.41 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:15699 m
Maks. tętno maksymalne:206 (103 %)
Maks. tętno średnie:194 (97 %)
Suma kalorii:69993 kcal
Liczba aktywności:124
Średnio na aktywność:42.36 km i 1h 49m
Więcej statystyk

ŚLR Pińczów

Niedziela, 10 lipca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 30-60, zawody
Kolejna edycja ŚLR tym razem w Pińczowie, Paweł miał być o 7:30 i wszystko byłoby fajnie bo 7:30 to nie tak wczesna godzina ale... mimo że budzik nastawiłem na 6:30 to wstałem o 7:25 obudzony smsem że za kilka minut chłopaki będą pod moim blokiem ;) Dobrze że spakowałem się wyjątkowo dzień wcześniej więc tylko na szybko sprawdziłem czy wszystko mam wziąłem wodę, rower i już siedziałem w aucie jadąc w kierunku Pińczowa... bez śniadania, z resztką wody - fajnie :p

Na miejsce dojechaliśmy sprawnie, w biurze zawodów też wszystko poszło sprawnie, niestety po ostatnim fatalnym występie straciłem sektor. Nie specjalnie się tym przejąłem bo pierwsze 2km trasy to szeroki asfaltowy podjazd, ani się obejrzałem a już odliczali sekundy do startu i... ruszyli, tak ruszyli bo moja trochę za długa rozgrzewka poskutkowała miejscem na końcu stawki zanim wszystko się przelało przez start minęła chwila. Ale na wspomnianym wcześniej podjeździe wziąłem się za odrabiania strat wyprzedzając kilkadziesiąt, a może nawet koło seki osób.
Pierwsza część trasy była w miarę przyjemna, mimo że słońce grzało niemiłosiernie a powietrze było 'ciężkie' to przez las jechało się dobrze, mijałem kolejne osoby choć już wolniej niż na początku ale jak to mówią "cały czas do przodu" ;)

A potem zaczęło się piekło! :D
Pińczowskie łąki zalane wodą będę pamiętał do końca życia, opona zapadając się w błocie, trawa wkręcająca się w napęd, przejazdy przez rzeczki, potoczki, kałuże.
Niesamowicie kląłem na tego kto wytyczał trasę, ale cały czas jechałem.
Niestety tym razem też nie obyło się bez zgubienia trasy, choć straciłem tylko kilkadziesiąt sekund to ta chwila zagapienie kosztowała mnie prawdopodobnie... a o kawałek dalej.
Toczyłem się przez łąkę mijając choć będąc też mijanym przez innych, ale noga kręciła się - jak na te warunki i moją wcześniejszą dwutygodniową rowerową absencję i kontuzję - nadzwyczaj dobrze. Nie miała wyboru, musiała się kręcić, przez łąkowe bagno, nie było chwili odpoczynku, jeśli tylko przestawałem pedałować automatycznie stawałem w miejscu ;)
Potem pamiętam już tylko jakiś kawałek asfaltu, na szczęście widząc za sobą kilkuosobową grupę nie starałem się im uciec tylko grzecznie poczekałem, wiadomo w grupie na asfalcie lżej, chłopaki dawali niezłe tempo i na ostatnich kilometrach łykneliśmy kilku samotnych jeźdźców, jakieś 2-3km przed metą kończy się asfalt i znów zaczyna łąka, tempo rośnie choć około 10-osobowa grupa trzyma się jeszcze razem, przesuwam się do przodu, w pewnym momencie dwóch chłopaków z przodu przyspiesza a ja za nimi, do mety kilkaset metrów, kręcę nie oglądając się za siebie, po chwili spoglądam w tył - nikt więcej z grupy nie przyspieszył, pedałuje resztkami sił jadać na ostatniej pozycji w 3-osobowej grupce, pierwszy odskakuje, wiem że już nie dam rady go dojść, na ostatnich metrach wyprzedzam jeszcze jedną osobę i skrajnie wycieńczony wpadam na metę... ufff wreszcie koniec tego piekła, nie będąc jakoś specjalnie zadowolonym idę na bufet dopić i dojeść - za darmo to trzeba korzystać, rower zmienił kolor na błotno-brązowy, staje w kolejce do myjki, podchodzi Paweł oznajmiając że... jestem 2!!
Nie wierze, myje rower, idę osobiście sprawdzić wyniki. Faktycznie, będzie pudło.
Czekając na dekorację analizuję trasę i wyniki i dochodzę do wniosku że gdybym wiedział że jadę na tak dobrej pozycji do bym jeszcze trochę siły z siebie wykrzesał, szczególnie że do pierwszego straciłem około minutę... i wtedy przypominam sobie fragment trasy na którym się zgubiłem.

Ale nie jestem specjalnie zły, wręcz przeciwnie jestem zajebiście zadowolony :D
Potem oczekiwanie na opóźnioną jak zwykle dekorację, zaczyna się moja kategoria, 5 miejsce, 4 miejsce, 3 miejsce... i w końcu moje nazwisko, dopiero teraz do mnie dociera że będę na pudle.

Ktoś wręcza mi dyplom, puchar i... wiadro emulsji ? Nie do zestaw do czyszczenia sprzętu w gustownym białym wiaderku :D

Podsumowując:
Open 15/134
M1 2 na nie wiem ilu ;)

Ostatnie metry przed metą © Tankian


Puchar za 2 miejsce :) © Tankian

ŚLR Kielce

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria 30-60, zawody
Kolejne edycja ŚLR, kolejny upadek, tym razem porządny, na stromym zjeździe OTB na głowę i obojczyk - strat w sprzęcie w brak, w ludziach - dziura w kolanie, stłuczony obojczyk i pełno szlifów i strupów, obolały łokieć - efekt tydzień bez kręcenia... w sumie i tak pada cały czas :/

O ile na początku trzymałem się czołówki (start z pierwszej linii :D) tak po upadku wszyscy mi odjechali a ja już nie miałem ochoty na się spinać...
A do tego 2 razy zgubiłem trasę :)

Co do miejsc to lepiej nie pisać w kategorii 10 w open 50...:/

Kolejna wariacja by Tomcio:

No comment © Tankian


Na starcie ŚLR © Tankian

Z Kubą po Wolskim

Środa, 8 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 30-60
Już zapomniałem jak przyjemna jest jazda z rana ;)

Polska na rowery!

Wtorek, 7 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 30-60
KLIK
Zebrało się ze 30 osób, tempo rekraacyjne, do tego 'nauka' technicznych podjazdów i zjazdów :)

Iwanowice

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 30-60
Z Wujkiem, dobrym tempem :)

Powerade Zabierzów

Niedziela, 15 maja 2011 · Komentarze(6)
Kategoria 30-60, zawody
WRESZCIE PUDŁO!!!!

Aż chyba coś tutaj napiszę

Pobudka 7 rano, pogoda fatalna niestety prognozy się sprawdzają jest zimno choć nie pada... jeszcze. No cóż wpisowe zapłacone więc nie ma wyboru, zjadam lekkie śniadanie, potem pakowanie ciuchów, sprawdzenie sprzętu, spakowanie tego wszystkiego w samochód i można wyruszyć na podbój Zabierzowa a właściwie Karniowic koło Zabierzowa.
Ledwo wyjechałem z Krakowa, spoglądam w lusterko a za mną kolumna samochodów z rowerami na dachach - fajnie, przynajmniej szybko trafie na miejsce. Po drodze mijam kilkanaście osób które postanowiły dojechać z Krakowa na rowerach. Na miejsce dojeżdżam około 9 - do startu 2h w sam raz żeby odebrać numerek, coś dojeść, przebrać się, poszukać znajomych i trochę się rozgrzać.
Przed biurem jak zwykle kolejka w której stoi kilkadziesiąt osób, nauczony doświadczeniem wziąłem ciuchów jakbym na Syberię się wybierał i dobrze przynajmniej nie zmarznę w kolejce ;)
Po załatwieniu formalności, wracając do auta spotkałem Filipa który też startował na mini - nie będę jechał sam :D
Pokręciliśmy się trochę w okolicach startu, obejrzeliśmy start dystansu MEGA i przyszedł czas na nas.
Sektory miały zostać otwarte o 11:05 i o tej godzinie pojawiłem się z Filipem na starcie, niestety co to zobaczyliśmy trochę nas przeraziło... na starcie stało już około 200 zawodników, jeśli wystartujemy z końca stawki to nie ma szans na dobry wynik, rowery w górę i trzeba się przepychać do przodu, dopchaliśmy się gdzieś do pierwszej setki dalej się już nie dało, na szczęście pierwsze kilka kilometrów biegło szerokim asfaltem, więc była szansa przesunąć się po starcie do przodu.
"Minuta do startu" powiedziano przez głośniki, włączyłem pulsometr i... zaskoczenie - tętno 70, normalnie przed startem mam około 100, uznałem to za dobry znak ;) 3, 2, 1 start! Klikanie SPDów i ruszyliśmy już po kilku metrach na pierwszym zakręcie wyprzedziłem kilka osób, starałem trzymać się koło Filipa, ale niestety w tym tłumie wypracował sobie lepszą pozycję i mi odjechał.
Od razu zaczął się podjazd, nawet stromy jak na asfalt, zaczęła się wstępna selekcja, powoli przesuwałem się do przodu, i na końcu podjazdu doszedłem do wniosku że wyprzedziłem trochę osób i jestem pewno gdzieś w okolicach 30-40 miejsca.
Zaczął się szuter i zaczął padać deszcz, prognozy się sprawdzają zaraz pewno lunie. Złapałem się kilkuosobowej grupki i tak pokonałem pierwsze kilometry trasy, dość szybko dogoniliśmy maruderów którzy 15min wcześniej startowali z dystansem MEGA i zaczęły się problemy po trzeba było wyprzedzać kolejne osoby... deszcze padał już z pełną mocą, zrobiło się ślisko więc zatrzymanie na podjeździe było równoznaczne z pokonywaniem go "z buta", w sumie wyszło mi to na dobre, zeskoczyłem z roweru i biegusiem z rowerem na plecach wyprzedziłem dużą grupkę 'megowców', to dobrze - pomyślałem może na zjeździe nikogo nie trzeba będzie wyprzedzać, niestety było inaczej.
Ludzie zjeżdżali bardzo zachowawczo, wąsko, nie ma jak wyprzedzić, czołówka mi odjeżdża, pada coraz mocniej - nie wygląda to dobrze. Na chwilę robi się płasko udaje mi się wyprzedzić ludzi którzy blokowali mnie na zjeździe i mogę trochę nadrobić na zjeździe, 3 osobową grupkę która jedzie mocnym tempem, rozpoznaje wśród trójcy Janka a więc to na pewno chłopaki z mini. Trasy MEGA i MINI rozjeżdżają się, nie będzie już problemu z wyprzedzaniem. Jedziemy razem parę km po których jeden z chłopaków wrzuca wyższy bieg, łapie się na jego koło i tak we dwójkę odjeżdżamy reszcie. Zaczyna się asfaltowy kawałek trasy, cały czas trzymam się z tyłu mimo że spod kół mojego towarzysza lecą na mnie litry wody, w okularach prawie nic nie widzę a bez się jechać nie da. Na szczęście asfalt szybko się kończy a z nim mało przyjemny prysznic. Dojeżdżamy kolejnego zawodnika i znów jedziemy w trójkę ale tylko przez chwilę, zaczyna się lekki podjazd, dochodzę do wniosku że to dobry moment na ucieczkę, przyciskam trochę mocniej i odjeżdżam, spoglądam w tył i widzę że chłopaki zostali. Jest dobrze - wydaje mi się że jestem w pierwszej trzydziestce. Znów zaczyna się asfalt, wieje niemiłośiernie, zaczynam żałować że odjechałem od reszty, odwracam się w tył ale nikogo już nie widać, deptam z całych sił, na horyzoncie pojawia się kolejny zawodnik, dojeżdżam go i chwilę za nim jadę, na asfaltowym zjeździe trochę odpoczywam na kolę, kątem oka dostrzegam że na końcu nie ma żadnego wypłaszczenia tylko kolejny podjazd - w sumie mała hopka, nie myśląc długo rozpędzony jazdą na kole, zaraz na początku hopki wyskakuje zza pleców i ostatkiem sił wyciągam się na górę, szybkie spojrzenie w tył - kolejny konkurent został, znów zaczyna się teren, błoto robi się głębokie, ciężko to idzie ale walczę. Po paru minutach dostrzegam przed sobą kolejnego zawodnika ale zaczyna się kryzys coraz ciężej mi to idzie, do mety jeszcze 10km, zaczyna mi się robić zimno. Dojeżdżam do najbardziej stromego zjazdu i widzę że zawodnik który jest przede mną zbiega po zjeździe, jeśli zjadę to go dogonię, zjeżdżam, ślisko, stromo a na dole Piotr z aparatem który krzyczy że na dole jest rów i kilka metrów najlepiej podjeść z buta, tak też robię wyprzedzając przy tym kolejną osobę, zaczyna się przyjemny choć śliski singielek, na szczęście przed startem upuściłem dużo powietrza z Rocket Ronów które trzymają bardzo dobrze jak na takie warunki, rozpędzony dojeżdżam kolejnego zawodnika, który zaraz po tym jak do niego dojechałem nie trafia w mały mostek nad rzeczką i musi zeskoczyć z roweru. Wyprzedzam go i cisnę ile fabryka dała w stronę mety, jadę bez licznika ale naklejki na drzewach mówią że do mety już tylko kilka kilometrów - jeszcze nie wiem że najgorsze przede mną... trasa wjeżdża w rzekę! - tak trzeba jechać kilkaset metrów rzeką a do tego na brzegu stoją organizatorzy i pilnują żeby nikt nie próbował jechać brzegiem, lodowata woda przelewa mi się przez buty, jest mi już naprawdę zimno, rzeka się kończy, zaczyna się asfalt i podjazd, dobrze trochę się rozgrzeje, powoli słychać już muzykę ze starto-mety, spoglądam za siebie i widzę że ktoś naprawdę mocno za mną ciśnie, nic z tego; ośka-blat i ostatkiem sił jadę do mety, wypłaszcza się, widzę już reklamowe balony, do mety kilkaset metrów, zawodnik za mną jest już niedaleko, widzę taśmę i stojącego obok niej 'pilota', nie do końca wiem gdzie jechać, krzyczę ile sił w płucach "GDZIE!?" ten wskazuje ręka zjazd skarpą z drogi, do mety kilkadziesiąt metrów, nie obracam się już za siebie tylko naciskam z całych sił na pedały. Zmęczony, zmarznięty i przemoczony wpadam na metę, na której stoi Filip mówiąc że dojechał dosłownie kilka sekund temu, pytam o miejsce, w odpowiedzi słyszę głos jednego z kibiców że dojechaliśmy jako jedni z pierwszych, nie wierzę. Pewno gość przed chwilą przyszedł na metę i nie widział jak inni zawodnicy finiszują.
No nic wyniki pewno będą za chwilę, jadę do auta założyć jakąś ciepła kurtkę, nic to nie daje dalej trzęsę się z zimna, trzeba zdjąć wszystkie przemoczone ciuchy i przebrać się w 'cywilne'. Przebieram się, pakuje rower odpalam auto i dzwonię do Edka żeby sprawdził na necie jak tam miejsce, mówi że oddzwoni. Po paru sekundach słychać dzwonek telefonu - Halo - "No Kox ale pojechałeś! 7 open 3 w M2" - nie wierzę, to nie może być prawda, będę na pudle!
Dekoracja ma być o 15, ciągle nie wierzę ale po chwili słychać przez głośniki:
"Kategoria M2, miejsce trzecie - Miłosz Połomski Goggle Pro Active Eyewear Team!"
To nie może być pomyłka, to nie jest pomyłka! :)

Zabierzowskie Pudło © Tankian


Zabierzowskie Pudło2 © Tankian


Z tego miejsca podziękowania dla Roberta i chłopaków z SzosowegoKrakowa bez których nie nabił bym w tym roku tylu kilometrów i Piotra który już kilka razy w tym sezonie ratował mój rower - DZIĘKI!

Miejsce Open 7/231
Miejsce M2 3/46

P.S. HR max wyszedł 206 o.O, ciekawe czy to błąd SIGMY czy rzeczywiście tak mi wybiło ;)